Widzicie te rzęsy? Miłość od pierwszego wejrzenia? Chciałabym! Oj chciałabym! Mascara jest z palety XXL marki Sephora w świątecznym wydaniu. Wszystko byłoby idealnie gdyby nie kilka szczegółów. Istotnych cech, które mascara MUSI mieć, żeby w ogóle można by i chciałoby się ją używać na codzień.
Opakowanie o pojemności 0.11 oz. , czyli ok. 3,3 ml. Jak na miniaturkę, nie mam zastrzeżeń. Szkoda,że nie ma nazwy jaki to tusz w regularnej sprzedaży. Nie ma informacji innych jak ta o tym, iż jest to mascara sama w sobie, swoistym przeznaczeniem użycia.
Szczoteczka… Uwiodła mnie. Idealnie rozdziela rzęsy. Wydłuża je do ostatniego milimetra. Unosi u nasady, delikatnie podkręca. Mimo, iż rączka jest nieduża, tak tuszowanie rzęs nie sprawia kłopotów. Jest przyjemnością po każdym pociągnięciu.
Więc gdzie ten minus?
Po kilku godzinach, śmiało stwierdzę, że po 1-2 tusz odbił się na dolnej powiece, robiąc ciemny, rozmazany ślad. Wytarłam, ok, przecież może się tak zdażyć z różnych przyczyn. Przy następnym spojrzeniu w lusterko, to samo. Po południu i po kilku zabiegach, żeby nie było tuszu na skórze pod oczami zauważyłam, że tusz niemal zniknął. GDZIE MOJE RZĘSY?! Nie było ani wydłużenia, ani podkręcenia. Nie było nic. Prócz lekkiego, niemal niezauważalnego zabarwienia włosków. Następnego dnia to samo. Odstawiłam go w kąt kufra.
Szkoda, wielka szkoda, bo tusz robi niesamowite pierwsze wrażenie. Ale co dalej?
Pozdrawiam
Treść z archiwalnej wersji strony, stworzona przez autora bloga.
2 Comments
Ten link zdecydowanie powinien być przez Was otwarty. Jest bardzo ciekawy
To jest doskonałe źródło informacji.