Wild Craft to jedna z nielicznych edycji limitowanych essence, która przypadła mi do gustu. Kupiłam aż 3 kosmetyki. Pomadka jak pomadka, szału nie robi, choć odcień bardzo ładny, paletka do brwi będzie w następnym poście, również ją bardzo polubiłam. Puder rozświetlający rozszedł się w mgnieniu oka, kto kupił ten farciarz, osobiście uważam, że jest całkiem niezły. Odkąd go kupiłam, odstawiłam na chwilę mój ukochany wegański rozświetlacz Lavera i meteorytki. Wrócę do nich na pewno, ale póki co cieszę się tym cudeńkiem.
Lubię pudry prasowane, większość z nich jest banalna w aplikacji. Faktura w gęste pionowe linie, które nie zanikają od razu po kilku pierwszych użyciach. Opakowanie plastikowe, otwarcie na zawias.
Odcień to srebrzysta, chłodna perła. Zawiera drobinki, ale w świetle dziennym są one niemal niewidoczne. Rozświetlenie jest naturalne. Używam go na szczyty kości policzkowych i środek nosa. Aplikuję go puchatym pędzlem jajko do różu LancrOne. Czaruję nim jak różdżką. Aplikacja jest bardzo prosta i osobiście mi sprawia przyjemność, twarz nabiera wypukłości i naturalnego wyglądu. Utrzymuję się prawie cały dzień. Prawie, bo pod koniec dnia, mam nieszczęsny nawyk dotykania twarzy, jakby miałoby to mi ująć zmęczenia. Trwałość jest dobra. Na skórach tłustych oczywiście będzie słabsza, ale myślę,że również zadowalająca.
Treść z archiwalnej wersji strony, stworzona przez autora bloga.
1 Comments
To jest naprawdę cenne.